31 lip 2014

felietony pisane przy porannej kawie, czyli A'la Subiektywnie

     Niedawno zaczęłam pisać felietony do magazynu Manager +. Dziś napisałam pierwszy tekst do Madame +. Dzielę się nimi również tutaj, gdyby ktoś miał ochotę "poczytać mnie" :)

A dziś mamy z Bartkiem nasze święto :) Poza tym, że wieczorem czeka nas USG i będziemy podglądać naszego synusia, to mamy dziś czwartą rocznicę ślubu. Jestem szczęściarą... <3

 

Z cyklu "A'la Subiektywnie" o mojej hierarchii zmysłów… nr1


Dla psa najważniejsze zmysły to węch i słuch, a dopiero na trzecim miejscu plasuje się zmysł wzroku. Moja suczka Molly (Jack Russell Terrier z zawsze postawionym jednym uchem), spokojnie poradziłaby sobie bez wzroku. Gorzej byłoby, gdyby przestała wyczuwać zapachy, będące dla niej mapą otaczającego ją świata, czy słyszeć dźwięki, których pojawienie się każe jej w ciągu sekundy wręcz teleportować się spod kołdry w sypialni pod drzwi wejściowe. A jaki zmysł jest najważniejszy dla człowieka? Arystoteles wyróżnił u ludzi pięć głównych zmysłów - wzrok, słuch, smak, węch i dotyk, który dziś zdaniem neurologów stanowi jeden z kilku elementów wchodzących w skład zmysłów somatycznych, tuż obok nocycepcji (zmysłu odpowiadającego za odczuwanie bólu), czy zmysłu temperatury (odczuwania zmian ciepła). Posiadamy również zmysł równowagi (niektóre osobniki naszego gatunku z powodzeniem ten zmysł paraliżują, zalewając go wysokoprocentowymi trunkami) i propriocepcji, czyli ułożenia części ciała względem siebie oraz napięcia mięśniowego. 
U Molly sprawa jest jasna. Najważniejszy jest węch. Myślę, że w przypadku naszego gatunku ciężko o tak klarowną hierarchię odpowiadającą potrzebom wszystkich ludzi w jednakowym stopniu. Zdaje mi się, że to sprawa bardziej subiektywna. Z pewnością, jeśli chodzi o przetrwanie w dzisiejszych czasach, umiejętność niezależnego funkcjonowania w konkretnej rzeczywistości, czy możliwość wykonywania specyficznych zawodów, dość łatwo powiedzieć, który zmysł dla danego człowieka odgrywa bardziej istotną rolę. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak to wygląda z medycznego czy naukowego punktu widzenia i czy powinniśmy to rozgraniczać z punktu widzenia całego gatunku, czy z uwzględnieniem indywidualnych predyspozycji czy potrzeb, z pewnością wuj Google czy ciotka Wikipedia wszystko wyjaśniają (sama zaraz poszperam w sieci, aby znaleźć odp). Mnie osobiście przeraziła jednak myśl, że mogłabym utracić którykolwiek ze zmysłów, lub co gorsza, urodzić się bez niego. Zaczynam więc analizować, jaka jest hierarchia zmysłów a'la Ala.

Jako istota z zapędami hedonistycznymi, uwielbiam poznawać nowe smaki i celebrować spożywanie tych ulubionych. Roskosz przynosi mi zlewanie się Euphorią Calvina Kleina, czy wąchanie świeżych kwiatów i owoców, albo zapach ulubionych dań. Ale racjonalizuję to i dochodzę do wniosku, że gdy jestem chora i mam zatkany nos, to nie ma dla mnie większego znaczenia, czy jem sushi czy jajecznicę. W końcu smak i zapach są ze sobą w ścisłym związku. Gdybyśmy nie czuli słodkiego zapachu cynamon, byłby on dla nas jedynie gorzki i pikantny. Pokuszę się o stwierdzenie, że to byłoby jeszcze do przeżycia. Choć w relacjach damsko-męskich zapach również odgrywa bardzo istotną rolę. Niedawno czytałam artykuł, w którym dziennikarka usiłowała udowodnić, że zapach partnera ma bezpośredni wpływ na trwałość związku. Jednak myślę sobie, że nie słyszeć, nie widzieć i nie czuć dotyku, byłoby dla mnie największą tragedią… Bo z czego miałabym czerpać rozkosz, nie mogąc usłyszeć głosu mojego ukochanego, dźwięków przyrody, czy albumu The Wall, który tak kocham. Chyba skonałabym z rozpaczy… Życie w ciszy musi być potworne. Choć czasem tak jej pragnę, szczególnie po godzinie spędzonej w galerii handlowej, w której w każdym sklepie atakuje mnie inna muzyka, niekoniecznie ta, której chciałabym słuchać (zawsze, ale to zawsze, gdy jestem w takim miejscu, gdzie leci "rombanka", intryguje mnie, jak Ci pracownicy są w stanie to znieść! Mnie by szlag trafił mówiąc delikatnie). Czy też gdy na działce sąsiadującej z naszą, robotnicy budujący dom próbują przekrzyczeć wrzask urządzeń budowlanych, nie szczędząc przy tym "kurew" i "chujów". Myśląc o życiu w ciszy, przypomina mi się wycieczka, jaką dane mi było odbyć jakieś 4 lata temu w jednej z dwóch na świecie pracowni, w których dokonuje się renowacji fortepianów Steinway & Sons. Spotkaliśmy wówczas dwóch niesamowitych, głuchoniemych mężczyzn, pracujących nad wyważaniem dna fortepianów. Byli oni mistrzami w swoim fachu, ponieważ posługiwali się zmysłem dotyku, w tym przypadku bardziej przydatnym niż zawodzący nas czasami słuch… Z drugiej strony, ponoć osoby obdarzone słuchem absolutnym, również cierpią niesamowite katusze, odbierając nawet najdelikatniejszy niestrój instrumentów jako zgrzyt nie do zniesienia. 

Co ze wzrokiem? Pół roku temu poznałam dwie dziewczyny mniej więcej w moim wieku. Jedna niedowidzi, a druga nie widzi wcale. Poznałyśmy się w jednym z Wrocławskich klubów podczas jam session. Jako ogromna psiara, zwróciłam uwagę na psa przewodnika jednej z nich, który notorycznie był popychany przez kogoś, kto usiłował przecisnąć się do baru, potrącając przy tym biednego psa. Jako że mieliśmy ze znajomymi o wiele lepsze miejscówki, zaprosiłam dziewczyny do naszego stolika, gdzie obie mogły wygodniej usiąść i lepiej słyszeć, a czworonóg był bezpieczny. Okazało się, że jedna z moich nowych koleżanek fascynuje się grą na bębnach i kilka dni wcześniej uczestniczyła w warsztatach z Evelyn Glennie - niesłyszącą perkusistką, pochodzącą ze Szkocji, która słucha muzyki dłońmi, ramionami, kośćmi czaszki, brzuchem, klatką piersiową, nogami… Niesamowite jest to, że celem niesłyszącej w typowym rozumieniu tego słowa artystki jest "nauczyć świat słuchać". 
Od razu przychodzi mi do głowy jeden z najpiękniejszych filmów biograficznych jaki widziałam "Ray", opowiadający oczywiście o życiu Ray'a Charlesa. Gdy traci on wzrok, wyostrzają się jego pozostałe zmysły. W szczególności słuch, który prowadzi go przez resztę życia. Podziwiam osoby niewidzące a jednocześnie ogromnie im współczuję, bo życie w naszym kraju jest dla nich olbrzymim wyzwaniem. Ja, nie mająca problemu ze wzrokiem, potykam się nieraz o krzywo leżącą kostkę brukową czy dziury na chodnikach.  

A dotyk… Nie wiem jak inaczej, tak organicznie i naturalnie wyrazić uczucia, jeśli nie poprzez dotyk. Nie wyobrażam sobie, że coś, co dostarcza tyle rozkoszy, może przynosić ból. Nieraz jednak z powodu jakiegoś urazu ciała czy choroby tak się dzieje. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak wiele szczęścia mamy, nie cierpiąc na poważne choroby skóry czy nie będąc ofiarami straszliwych wypadków. Warto to sobie uświadamiać każdego dnia, bo są ludzie, którzy wiele by dali za to tylko, aby nie czuć bólu… 

Skąd wziął się w ogóle ten temat w mojej głowie? Bo jestem w ciąży, a moje dziecko, wg wielu mądrych autorów książek, które teraz pochłaniam jedna za drugą, właśnie zaczęło słyszeć. Początkowo docierają do niego dźwięki, jakie wydarzają się wewnątrz mojego organizmu (tak, "wydarzają" to właściwe stwierdzenie, bo nigdy wcześniej sama nie słyszałam tak wyraźnie podróży pokarmów przez moje narządy). Następnie dzidziuś (bo już dawno nie nazywamy go embrionem, a miano płodu też już się nie godzi, odkąd zobaczyliśmy całego tego mini człowieczka na USG) zaczyna słyszeć mój głos, by następnie wysłuchiwać wyraźnych odgłosów z zewnątrz. Tak więc przypuszczam, że moje maleństwo zna już odgłos szczekania Molly i dźwięk dzwonka oraz cały repertuar koncertowy mamusi i HooDoo Band'u, a także głos swojego taty. 

Ale wracając do zmysłów, ciekawe jest również to, jak sytuacja wygląda w świecie zwierząt. Np. płazy i ryby rozpoznają kierunki i siły prądu wody dzięki linii bocznej. Wiele gatunków ryb i dziobaków dzięki narządom elektrycznym wytwarza i odbiera zmiany pola elektrycznego innych zwierząt. Ciekawym zmysłem jest też rozpoznawanie pola magnetycznego, którym dysponują żółwie morskie czy pszczoły. Mnie natomiast zaintrygowała echolokacja, którą posiadają nietoperze i delfiny, potrafiące "prześwietlać" ultradźwiękami niczym ultrasonograf. Ostatnio oglądałam francuski dokument Gilles de Maistre, zatytułowany "Pierwszy Krzyk", który obrazuje jak różne podejście do porodu mają kobiety w różnych częściach świata i w jakich skrajnych warunkach przychodzą na świat ich dzieci. Urzekły mnie porody w wodzie, w towarzystwie delfinów, od lat praktykowane na Hawajach i nad Morzem Czarnym. Ich obecność sprawia, że poród odbywa się bezstresowo, bo delfiny działają uspokajająco zarówno na matkę jak i na dziecko. Skoro już mowa o delfinach, dziś rano natknęłam się na niewiarygodną informację dotyczącą tych wspaniałych stworzeń. Stephanie King i Vincent Janik z University of St Andrews, od lat badający delfiny, a w szczególności ich sposób komunikowania się między sobą dowiedli, że te wyjątkowo rozwinięte intelektualnie ssaki zwracają się do siebie konkretnymi imionami! Tak! Dokładnie tak jak ludzie. Jak donoszą uczeni na łamach najnowszego wydania pisma "Proceedings of the National Academy of Science", dorosłe już samce, którzy opuszczają rodzinę, otrzymują imię swojej matki, a samicą delfiny nadają nowe imiona, które towarzyszą im już do końca życia. Może powinniśmy z moim mężem rozważyć taką formę porodu… Tylko skąd ja wezmę we Wrocławiu delfiny? Dmuchane chyba niewiele pomogą ;) Myślę, że w tej chwili i tak wszelkie zmysły na nic się zdadzą, bo zostaną przyćmione przez coś cenniejszego niż one wszystkie - instynkt. Liczę na to, że właśnie on przez ten najważniejszy moment w moim życiu poprowadzi i mnie i moje dziecko lepiej niż wzrok czy słuch…  






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz