29 paź 2012

moje kawałki serca i 'Kawałek Wrocławia'


Napisane wczoraj w trakcie podróży, opublikowane dziś, gdy już jestem w domu i mam internet:

Wczoraj w nocy wróciliśmy z Pszczyny. Ponieważ przedwczoraj Barti grał w Krakowie, pojechałam do Pszczyny, gdzie spędziłam wczoraj piękny dzień z rodzinką, na czele z moją 7-miesięczną siostrzenicą – Amy i dziećmi mojej kuzynki: 6-tygodniową Wandzią, 4-letnią Olusią i 7-letni Maciulkiem. Maciek jest jedynym rodzynkiem w tym naszym babińcu, a ponieważ jest moim chrześniakiem i był pierwszym człowieczkiem z kolejnego pokolenia, jest moim oczkiem w głowie. Choć mówiąc, że jedno z dzieci jest dla mnie ważniejsze od innych, skłamałabym. Kocham te małe stwory przeogromnie. Kiedy ich długo nie widzę, to tęsknię za nimi, ale gdy spędzam z nimi trochę czas, a później się rozstajemy, to tęsknię przepotwornie. Przy nich nic nie jest tak ważne jak mi się zdaje na codzień. To ma zastosowanie szczególnie co do trosk i problemów. Ale wierzę, że tak po prostu działają dzieci na kobiety w moim wieku (choć niezależnie od tego, zawsze było mi bliżej do Nich niż do dorosłych – i nie mam tu na myśli jedynie mojej kubatury :))
Dziś jedziemy z Bartim do Gostynia, gdzie będziemy prowadzić warsztaty muzyczne, zorganizowane w ramach Projektu Unijnego. Na poboczach biało, ale droga sucha i ani grama na niej śniegu, a słońce pięknie świeci. Czuję się jakbyśmy jechali w góry. Ale zamiast śmigać na stokach, dziś popołudniu pośpiewamy i pogramy z młodymi ludźmi, którzy niestety nie mają na co dzień tyle możliwości uczestnictwa w przeróżnych zajęciach, co dzieciaki z dużych miast. Więc fajnie, że są te warsztaty. Jutrzejszy dzień we Wro, a we wt. znów jadę do rodziców. W czw. Gramy z HooDoo w Opolu, a w pt. Bartek gra w trio z Bartkiem Miarką i Robertem Szewczugą w Bielsku. Więc aktualnie podróże, podróże... 
A najlepszym podróżnikiem jest Molka. Siedzi mi na kolanach i patrzy wprost przed siebie. Kiedy tylko zauważy przy drodze jakiegoś pieszego, czy psa, od razu zaczyna szczekać. Próbujemy ją tego oduczyć, bo skrzeczy przy tym tak, że bębenki w uszach pękają. Ale jak oduczyć psa czegoś, co jest wpisane w jego naturę? Jedne psy szczekają mniej, a drugie więcej – nasz ewidentnie wpisuje się do tej drugiej grupy. Będąc w Pszczynie, bałam się, że w nocy, gdy Amy zacznie płakać, Molka się wystraszy i obudzi cały dom. Kiedyś już tak było i wszyscy wspominamy tę noc niezbyt przyjemnie. Ale tym razem była cudna (czyt, cicha). Zwinięta pod kołdrą w precel, przylegający do mojego brzucha. Ufff.
A! Zgłosiliśmy kilka dni temu nasz utwór na konkurs, na najlepszą piosenkę o Wrocławiu. Podeszliśm do tematu dosyć luźno i nagraliśmy kawałek, który wydaje mi się, że jest dosyć lekki i radiowy. Zgłoszonych utworów jest całe mnóstwo, bo nagrody kuszące. Moje typy to Marcelina Stoszek i Mikromusic - przypadkowo najbliżsi nam spośród konkursowiczów znajomi :) Jeśli macie ochotę posłuchać o moim pięknym WrocLove, to zapraszam tutaj: http://soundcloud.com/kawalek-wroclawia

24 paź 2012

GMO nas zabija!

Pamiętacie jak wiele miesięcy temu na FB zawrzało od informacji na temat Genetycznie Modyfikowanych Organizmów? Oczywiście, po chwili temat ucichł, a my nadal jemy to co jedliśmy i w większości pozostajemy nieświadomi tego co naprawdę wchodzi w skład produktów, które spożywamy i jak groźne są one dla naszego zdrowia.
Wczoraj, razem z moją naj naj sąsiadką - Justynką, spędziłyśmy cały wieczór na oglądaniu filmów o Monsanto (firmie, stającej się światowym monopolistą w zakresie upraw - zarówno produkcji i sprzedaży ziaren, jak również sprzedaży środków chwastobójczych, którymi są spryskiwane pola uprawne). To największy
W GMO chodzi o tworzenie organizmów za pomocą technik, jakie w naturze normalnie nie zachodzą. Rośliny GMO mają jakby wbudowane dwie modyfikacje - odporność na środek chwastobójczy (Roundup) oraz umiejętność samodzielnego produkowania środka chwastobójczego (tyksyna Bt). Szkoda tylko, że produkty te trafiają na nasze talerze - a jaki wpływ mają w dłuższej perspektywie na nasze zdrowie, tego już nie upubliczniano.
Reasumując - mamy do czynienia z szalenie niebezpiecznym zjawiskiem. Produkty GMO zostały dopuszczone do handlu poprzez lobbing i podpieranie się fałszywymi wynikami badań. Monsanto prowadzi nielegalną politykę na szkodę ludzkości. Dla tej firmy liczą się jedynie zyski firmy i od lat prowadzi reklamę wprowadzającą w błąd, poprzez wmawianie ludziom, że np. Roundup jest biodegradowalny - co jest totalną bzdurą. Przegrali zresztą o to sprawę w sądzie. Ale dla nich przegranie sprawy i wypłata odszkodowań to nic wielkiego, bo i tak zarabiają krocie.
Jeśli macie wolny wieczór - przeczytajcie choć jeden artykuł lub obejrzyjcie jeden z filmów, które przybliżą Wam to, jakim monopolistą żywieniowym staje się na całym świecie Monsanto oraz jak szkodliwe jest GMO.
Polecam ten dokument: http://zbrodniarze.com/swiat_wedlug_monsanto oraz ten artykuł:
http://gmo.net.pl/marie-monique-robin-swiat-wedlug-monsanto/
Zaczynam się zastanawiać, co będziemy od teraz jeść... masakra! 

23 paź 2012

profilaktycznie - bardzo ważnie!

Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od pobrania krwi. Ot, taki nowy rytuał przed śniadaniem ;) Ja robiłam morfologię, a Bartek oddał 3 fiolki krwi, bo chciał sprawdzić więcej rzeczy, ponieważ od niepamiętnych czasów nie miał badanej krwi i nawet nie wiemy, jaką ma grupę krwi. Moja Pani ginekolog dba o to, aby robiła badania okresowe, więc pilnuję tego. Ale to pierwszy taki lekarz do którego trafiłam, który nie tylko robi wywiad i przepisuje tabletki antykoncepcyjne, ale ciągle kontroluje mój stan zdrowia, zlecając co jakiś czas robienie morfologii, badając piersi i wykonując cytologię.
Tak się złożyło, że niedawno zostałam zapytana o napisanie na blogu o Kwiecie Kobiecości i profilaktyce w walce z rakiem szyjki macicy. To pierwsza taka sytuacja, w której ktoś mnie poprosił, abym użyła mojego bloga w celu promocji czegokolwiek. Ponieważ sama jestem kobietą i sprawa ta mnie dotyczy, bez wahania pragnę Was, drogie internautki Wy moje (wybaczcie Panowie, ale dziś tylko Panie się liczą ;)), namówić, abyście się koniecznie badały! Dlaczego? Bo każdego dnia na raka szyjki macicy umiera 5 Polek, a na świecie, z tego samego powodu co 2 min. umiera jakaś kobieta. Nie chcę się zaleźć wśród nich, ale wiem, że gdyby nie moja Pani ginekolog, to sama bym pewnie olała te badania. W życiu bym nie pomyślała, że powinnam sprawdzać, czy w obrębie mojej szyjki macicy nie zachodzą jakieś zmiany komórkowe, bo jak większość osób zakładam, że jestem zdrowa i żadna choroba mnie nie dotyczy, tym bardziej, że dobrze się czuję i nic nie wskazuje na to, że miałabym myć chora... Ale w przypadku wirusa HPV którego następstwem może być rak szyjki macicy, trzeba być czujną.
Kiedyś obchodziłam lekarzy szerokim łukiem. Nadal w przypadku przeziębienia próbuję stosować domowe metody leczenia, ale jeśli chodzi o kobiece sprawy, to stałam się obowiązkowa i odpowiedzialna, bo wiem, że z nowotworem nie ma żartów. I nie ma argumentu pt. bo jestem za młoda, ponieważ każda z nas, niezależnie od wieku, jest zagrożona zakażeniem wirusa HPV. Ma on około 100 typów i ponoć na pewnym etapie życia, aż u 80% z nas występuje zakażenie nim, a my nawet o tym nie wiemy. 15 typów HPV może powodować raka szyjki macicy.

Z ulotek, jakie dostałam od Ogólnopolskiej Organizacji na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy, wyczytałam, że aby diagnoza była prawidłowa, bardzo ważna jest technika pobierania materiału komórkowego oraz przyrząd, jakiego używa się do wykonania wymazu. Powinna to być taka szczoteczka, jak na zdjęciu poniżej. Moja Pani ginekolog używa dokładnie takiej. A Wasi ginekolodzy?




Dobrą profilaktyką jest również szczepienie, które dotyczy 11-12-letnich dziewczynek, choć Polskie Towarzystwo Ginekologiczne rekomenduje je również dla dziewczyn 13-18-letnich. Ale nawet do 55-go roku życia można i warto się szczepić. Pomyślcie nad tym dziewczyny i jeśli bagatelizujecie ten temat, to weźcie się za siebie i kontrolujcie swoje zdrowie, robiąc cytologię raz w roku! Nikt inny tego za Was nie zrobi, a naprawdę, w każdej chwili, każda z nas może znaleźć się wśród 4000 kobiet, które co roku dowiadują się o chorobie. Połowa z nich niestety umiera. Życzę i Wam i sobie, abyśmy nigdy nie zachorowały, ale jeśli miałoby się to zdarzyć, to dzięki wczesnemu wykryciu, możemy ocaleć...
Ps. Jeśli chodzi o Wrocław, to polecam moją Panią dr Izabelę Gasińską-Drozdowską. W sieci znajdziecie kontakt :) Pani dr jest świetnym specjalistą i cudną kobietą, a dla studentek ma zniżki :)

21 paź 2012

Pan Mann - ja lubliu tiebia

Wczoraj dzień gości i odkrywania podczas wycieczki rowerowej niepoznanych dotąd terenów po drugiej stronie głównej drogi biegnącej przez naszą wieś (bo wieśniara w końcu jestem :)), a dziś nietypowo jak na nas, choć pewnie typowo w naszym kraju - dzień byczenia się przed TV. Zaraz zakończymy go 'Dexterem', którego wielu znajomych nam polecało, a za którego coś nie możemy się ciągle zabrać z Bartkiem. Ale muszę Wam napisać o hicie dzisiejszego dnia. Jest nim niepoważny (w zamierzeniu) program Pana Wojciecha Manna. Uwielbiam! :) Kiedyś pialiśmy z przyjaciółmi odtwarzając w sieci "Za chwilę dalszy ciąg programu", a dziś np. Pan Wojciech w towarzystwie, m.in. Moniki Brodki, śpiewającej bardzo fajną 'Varsovie', czy też Pana Wiktora Zborowskiego, który niegdyś grał w musicalu "Piotruś Pan" mojego ojca, czyli Pana Darlinga (szkoda, że nie odziedziczyłam wzrostu po tatusiu :P) kpił z telewizyjnych talent show. Żeby było zabawnie, dziś z realnego programu się też uśmialiśmy, kiedy usłyszeliśmy z Bartim, że ktoś miał doścignąć Jimma Hendrixa - może chodziło o połączenie Jimiego Hendrixa i Jima Morrisona? W końcu czas antenowy jest kosztowny, więc jak można dwa w jednym powiedzieć, to czemu nie ;)
Otwieramy winko i włączamy tego 'Dextera'... Ale bez zdjęcia królewny Molly się nie obejdzie! Rozbraja mnie na każdym kroku :) Spokojnej nocy, kimkolwiek jesteś mój blogowy czytelniku :)


19 paź 2012

obcas złamany - jamm był udany :)

Byłyśmy wczoraj z Bodziulą, na otwarciu pierwszego we WrocLove sklepu obuwniczego DeeZee. Otwarcie to organizowała moje koleżanka, pracująca jako PR-owiec - Ania. Wyszło Jej to pięknie (wielkie brawa za przepiękne i przepyszne muffinki! :P). Skoro już mowa o Ani, to polecam Wam magazyn, zatytułowany shot magazine, przy tworzeniu którego Ania również pracuje, a który jest (bez kryptoreklamy i kadzenia) moim zdaniem wyjątkowo współczesnym wydawnictwem, bliskim realiom i współczesnemu pokoleniu blogerek (hahaha, o zgrozo Ty! :P)
Ponieważ Bodziula to też Ania, a po tejże przygodzie związanej z otwarciem DeeZee, poszłyśmy na urodzinowy jam session kolejnej, tym razem śpiewającej Ani, to wczorajszy wieczór był totalnie AnioŁOwy :) A ja w moich DeeZee'owych butach tak tańcowałam, że obcas złamałam... Nic to, jest pretekst, aby kupić jakieś nowe, jesienno-zimowe (ależ mi się rymuje na temat tych charbołów, jak to się u nos na ślunsku godo :))
Właśnie Bartek znów gra jamm, a ja z okresową Molką (już nie jest szczeniaczkiem, ale kobietą! Suką znaczy się :P Dostała nawet z tej okazji jakieś ucho do gryzienia i nową piłeczkę na sznurku oraz majtki, które po 2 dniach rozgryzła) leżę na kanapie.
Dopiero co skończył się "Shreek 3", w którym pod koniec została wypowiedziana sentencja, mówiąca o tym, że nie jesteśmy tymi, za kogo mają nas inni, ale tymi, za kogo sami się uważamy. Znamy to wszyscy i brzmi pięknie, ale czy można się totalnie uodpornić na to, co myślą i mówią o nas inni ludzie? Wszak jesteśmy zwierzętami stadnymi, a pozycja w stadzie ma znaczenie, więc to, jak traktują nas pozostałe osobniki jest istotne. Ja próbuję i próbuję, a ponieważ moje życie się potoczyło tak, a nie inaczej, to wierzcie mi, że miałam wiele szans na podejmowanie prób uodpornienia się na zdanie innych ludzi (i potworów :P) Ale jak pośród wielu Waszych miłych komentarzy nagle pojawia się jakiś (zawsze) anonim, który zupełnie nie wiem po co poświęca czas, żeby mimo wyraźnej niechęci do mnie, czytać to co tu piszę, a następnie pisać mi wiadomości, aby uzmysłowić mi jaką miernotą jestem, to na prawdę odechciewa mi się kontaktu z ludźmi. Bo jak to jest, że czegokolwiek się nie dotkniesz, zawsze musi się trafić jakaś zołza, która aby się dowartościować, musi sprawić, by ktoś inny poczuł się jak gówno? Skąd Ci ludzie mają takie pomysły? Czy na prawdę nie mają lepszych rzeczy do roboty? Szczególnie w tak piękne dni jak ten dzisiejszy? Czy dzisiaj każdy musi być jurorem i oceniać wszystko i wszystkich, łącznie z tymi, których ta opinia interesuje tak samo jak zeszłoroczny śnieg?
A'propos pięknego dnia - nasz dziś był kac-day'em :P Wybraliśmy się autobusem do miasta po nasze autko i mieliśmy podwójne szczęście. Pierwsze takie, że mimo iż skończył nam się bilet parkingowy, nie dostaliśmy mandatu :P a drugie takie, że ktoś chciał nam urwać znaczek Mercedesa i mu się nie udało :)
Zaraz mykam spać, ale jeszcze Wam się pochwalę, że udało mi się zrobić pierwszy kołnierzyk sutaszowy i jutro wrzucę tu jego zdjęcie. Napiszę Wam też o pewnej akcji, w którą zostałam wciągnięta przez FB, a jako baba, uważam, że to mega ważne i musimy się nawzajem motywować, aby działać w tym kierunku.. ale to już 2morrow. Spokojnej nocy blogomaniaki :)

9 paź 2012

zwykły dzień by Molka&I (+kolczyki+odkurzacz+laptop...)

Dziś miałam nagrywać naszą nową piosenkę o Wrocławiu, którą zgłaszamy na konkurs ogłoszony niedawno w naszym WrocLove. Okazało się jednak, że w studiu nie będziemy mieć dziś wystarczająco dużo czasu, żeby nagrać wokal. I dobrze się stało, bo od rana dziś czuję się słabo i trochę chorawo, więc spędzenie całego dnia w domu i odpoczynek po tych wojażach podczas kilku minionych dni okazało się wskazany. Cały dzień więc tylko Molka i ja - babski team :) Barti wcześniej w studiu (na nagrywanie bębnów był czas :)), a teraz na dżemie.
Na PSAcery z Molką od dziś wychodzę już tylko w czapce, zimowej kurtce i ciepłych butach, bo na naszych wiejskich dróżkach spacerowych wieje jak w kieleckim.
Skoro dzień w domu, to oczywiście sprzątanie - mam jakiegoś fioła na tym punkcie. Zrobiliśmy sobie szarą kuchnię na wysoki połysk i szklane, czarne drzwiczki do podwieszanych szafek. Do tego białe płytki Tubądzina z kolekcji zaprojektowanej przez Macieja Zienia - podświetlone wyglądają ślicznie. Ale szczególnie w ciągu dnia, gdy promienie słońca padają na meble, na szklanych szafkach widzę każdy ślad odbitych palców i nie umiem tego tak zostawić, choćbym była zmęczona czy chora, albo miała milion innych, fajniejszych rzeczy do zrobienia. Więc biegam z jednym z tych cudnych magicznych środków w jednej ręce i ze szmatką w drugiej i pucuję wszystkie lustra i szyby w domu.  Do Perfekcyjnej Pani Domu mi bardzo daleko, ale z rękami w kieszeniach mogłabym zdobyć tytuł Pierdolniętej Pani Domu ;)
No ale jak już sobie tu posprzątałam, to zabrałam się za robienie kolczyków. Po sobotnim 'Pytaniu na Śniadanie' kilka osób do mnie napisało z zapytaniem, czy można kupić moje kolczyki. To, że ktoś chciałby je nosić działa na mnie mobilizująco, więc dziergam sobie i wzbogacam kolekcję, dziś o nowe dwie pary, które jak tylko do domu wróci mąż i aparat, sfotografuję i umieszczę w zakładce sutasz.
Ale jedna rzecz mnie dziś bardzo poruszyła - amerykańska wersja Idola, emitowana na jakimś nieznanym mi dotąd kanale. Ludzie, którzy tam śpiewali są genialni! A jurorzy (m.in. Jennifer Lopez) bardzo konkretni i profesjonalni w ocenianiu uczestników. W ich komentarzach nie było pustosłowia albo silenia się na bycie wyjątkowym (na tle pozostałych) jurorem, ale rzetelna ocenia wykonania. Gdy był fałsz, mówili o tym. Gdy było genialnie, zachwycali się, tak po prostu. Miałam wrażenie, że proporcje całego show były nieco inne niż w naszych rodzimych talent show, bo tam faktycznie najważniejsi byli uczestnicy. I co najfajniejsze w tym wszystkim - wokaliście nie tylko odśpiewywali piosenki, ale sami je sobie wybierali i brali aktywny udział w ich aranżowaniu!!! To moim zdaniem bardzo rozwijające i niesamowicie ważne w przypadku młodych artystów, którzy niedługo pewnie będą nagrywać solowe płyty. Dostają w ten sposób świetną szkołę - przestają myśleć jedynie o wokalu, ale zaczynają traktować muzykę jako całość. Wygrać Idola w Polsce to jednak nie to samo co wygrać Idola w USA...

3 paź 2012

A'la Biżu, LV i Mademoiselle Chanel


Za kilka dni moje kolczyki doczekają się swoich kilku minut w TVP2 w programie Pytanie na Śniadanie :) Zainteresowały Panią z produkcji, która odnalazła je gdzieś w sieci i stwierdziła, że warto je pokazać szerszej publiczności, a opowieść o mojej pasji będzie ciekawym elementem sobotniego wydania programu. 
Tyle w ramach nieplanowanej autopromocji w temacie nieistniejącej marki A’la Biżu...

A tu parę zdań napisanych kilka dni temu, gdy byłam w podróży, a w hotelu nie zdążyłam wrzucić wyznań na bloga, więc robię to z lekkim opóźnieniem. Dodam tylko, w nawiązaniu do poniższej treści, że w szmateksie w Pszczynie udało mi się znaleźć przedwczoraj prawdziwą perełkę :) Jestem 100% przekonana, że to oryginał - torebka Louis Vuitton :) Taka, o jakiej marzyłam - formatu A4, z prawdziwej skóry, wyprodukowana w Paryżu. Jest lekko sfatygowana, co widać na bokach, ale przód i tył ma w stanie idealnym! Ciekawe, kto ją nosił wcześniej i jak to możliwe, że znalazła się w lumpeksie... (jak to dobrze, że się tam znalazła! I ona i ja! :))

Właśnie jedziemy na koncerty z HooDoo. Dziś w Zduńskiej Woli, jutro w Krakowie. W niedzielę, mam plan, aby w drodze powrotnej wyskoczyć w Katowicach i pojechać do Pszczyny, odwiedzić moją rodzinę. A jest ku temu szczególny powód, bo w mojej rodzinie znów pojawił się maluszek :) Moja kuzynka tydz. temu urodziła córeczkę. Jako nadworna Super Ciocia, mam poczucie obowiązku i ogromnej potrzeby poznania tej panienki i uściskania Maćka i Oli (rodzeństwa małej Wandzi). Nie ukrywanm, że ważnym powodem, dla którego tak ciągnie mnie do Pszczyny, jest też moje uzależnienie od lumpeksów (w Plessie są grnialne!). 
Przed chwilą, podczas postoju na stacji benzynowej, dyskutowaliśmy na ten temat z muzykami z HooDoo. Któryś z chłopaków stwierdził, że nie rozumie podniecenia kobiet tymi secondhandami, a ktoś inny wyznał, że to stare szmaty, które wstyd zakładać. Moje doświadczenia są inne. Zdarzyło mi się w tzw. lumpie znaleźć prawdziwe perełki, a frajda z poszukiwania tych skarbów, jest niebywała. Nieraz kupuję coś, co nie koniecznie na mnie pasuje (jak się okazuje dopiero w domu), ale niska cena nie pozwala na to, aby ten skarb odłożyć na miesce, bo mam świadomość tego, ile identyczna rzecz kosztuje w popularnej sieciówce. Wówczas zawsze znajdzie się jednak jakaś koleżanka, której można sprezentować ów zdobycz i to też dostarcza mi radości. Pamiętam, że miałam taki czas, tuż po Idolu, kiedy nie wchodziłam do lupów, bo gardziłam używanymi ciuchami. Później, gdy zrozumiałam, że wydawanie kroci na nowe ubrania nieraz nie ma sensu, jeśli można to samo znaleźć w sklepie typu „kop-ciuszek“ (moja ulubiona nazwa dla lumpeksu :)) krempowałam się i obawiałam się, że jak ktoś mnie zobaczy, że Janosz szpera w starych szmatach, to spalę się ze wstydu. Ale teraz mam z tym totalny luz, bo dostrzegam, że w tym pogmatwanym świecie wytworzyło się coś w rodzaju mody na secondhandy. Teraz spora część mojej garderoby pochodzi z "pszczyńskich szmat". Sporo tu River Island, Zary, Monsoona, H&M'u czy Atmosphere. Nieraz rzeczy te są jeszcze z metkami, więc tym większa frajda z odnajdywania ich wśród wielu zwykłych szmat. Ale jak bym nie uwielbiała tych napadów na tanie ciuchy, których mężczyźni nie są w stanie pojąć (bo takie wnioski wyciągnęłam z dzisiejszej podróży busem z kolegami muzykami :P), to i tak uwielbiam wejść do CH i poszperać w nowych kolekcjach. Ostatnio zaczęłam też włazić na strony internetowe Viogue’a czy Elle i tam śledzić trendy w modzie. I przypomniało mi się stwierdzenie Mademoiselle Coco Chanel (polecam jej najnowszą biografię, bo jest znakomita!), że moda jest po to, aby napędzać sprzedaż. To dość zabawne, że ktoś coś wymyśla i stwierdza, że teraz to będzie hitem sezonu. W ślad za tym podążają kolejne domy mody, a media informują o tym wszystkich zainteresowanych. A wszystko tylko po to, aby biznes się kręcił, a my czuły/li się modni, atrakcyjni i pożądani. Jak się tak bardziej nad tym zastanowić, to niezłą fikcję sobie tu stwarzamy... 
A na zakończenie wyznam Wam, że jestem coraz bliżej realizacji mojego nowego pomysłu, czyli nauki szycia. Dostałam od Babci Lusi jej starą maszynę do szycia, więc jak tylko przywiozę ją do Wro, zaczynam działaś. Jak coś kiedyś uda mi się uszyć, to na pewno Wam się tu pochwalę, a póki co  miłego dnia blogoczytelnicy ;)