24 wrz 2012

bye bye Wawa / hello WrocLove

Kilka ostatnich dni spędziłam w Warszawie na nianiowaniu (kłania się słowotwórstwo ;)) mojej 5-miesięcznej siostrzenicy. Panna ta nazywa się Amy. Z chęcią bym Wam ją przedstawiła, bo jest przeurocza, ale nie sądzę, by jej rodzice sobie tego życzyli, więc wyobraźcie sobie najpiękniejsze i najbardziej uśmiechnięte dziecko świata - to właśnie Amy :) Po kilku dniach zabaw, karmienia, zmieniania pieluch, kąpieli, czyszczenia noska, spacerów itd. z jednej strony jestem szczęśliwa, że wracam do mojego domu i do Bartka z Molly, bo strasznie się za nimi stęskniłam, ale z drugiej strony, już tęsknię za maleństwem i moją siostrą - Asią. Właśnie się przeprowadzają do nowego mieszkania, więc przydałabym się tu jeszcze przez kilka dni, ale ze względu na wcześniejsze zobowiązania, właśnie wsiadłam do Polskiego Busa i gnam do WrocLove (oby internet przez całą drogę działał tak jak teraz!)

A'propos zobowiązań - dziś wieczorem zgramy koncerty (pól godz. z moim solowym repertuarem i pół godz. z HooDoo) w klubie Eter. Poza nami, wystąpią jeszcze m.in. Rabastabarbar, Neony i Livthing. Dochód z biletów zostanie przekazany na operację małego Ignasia, który potrzebuje drogiej operacji. Jeśli jesteście we Wro, to zapraszam do Eteru.

19 wrz 2012

deMolka & oby dojechać do Wawy

Dziś rano nie nadawaliśmy się na właścicieli psa. Molka dawała nam znać na wszystkie możliwe sposoby, że potrzebuje już wyjść na psacerek, a my przeceniliśmy możliwości jej pęcherza i w związku z tym skończyło się na wycieraniu paneli... Kiedy po dwóch próbach (mojej solowej i z HooDoo) wróciliśmy do domu, zastaliśmy tu istny sajgon. Czy to w odpowiedzi na to, że ją rano olaliśmy (i bidula się zlała) czy po prostu dlatego, że nie zamknęliśmy drzwi do studyjka, a butów Bartek nie schował do szafki? Od razu przychodzi mi w takich sytuacjach do głowy stwierdzenie, że pies coś robi po złości. Gdzieś to kiedyś usłyszałam i zawsze się zastanawiam, czy skrzywdziliśmy czymś Molly, że Ona ma potrzebę się nam odgryźć (dziś akurat dosłownie i w przenośni). Ale jak tak na nią poatrzę, to nie chce mi się wierzyć, że to maleńkie piękne stworzonko, które kocha nas bezgranicznie, mogłoby coś zrobić celowo, tylko po to, by nas wkurzyć. No way! A najlepsza jest kiedy śpi (jak dzieci, mimo wszystko ;)) W każdym razie, zobaczyliśmy, że nasza Molka nie tylko gustuje w męskich tenisówkach, ale również w opakowaniach na płyty, które były porozwalane w całym domu na drobne kawałeczki. A miały być porozsyłane do wytwórni, żeby ktoś nam HooDoo Unplugged ładnie wydał...

Ale nie tylko Molly dziś była na nie. Od kilku dni planuję podróż do Wawy. Jadę tam jutro, żeby pomóc mojej siostrze w przeprowadzce i pociotkować mojej 5-miesięcznej siostrzenicy, która nazywa się Amy i jest słodsza od wszystkich Rafaello na całym świecie :) Najpierw znalazłam mega tani bilet samolotowy, ale ktoś gwizdnął mi go sprzed nosa. Później kolega zaproponował, że mogę z nim pojechać, ale dziś się okazało, że musiał zmienić termin podróży. Wreszcie znalazłam Polskiego Busa, który miał wyjechać z Wro o 1:40 i być na miejscu o 9:00. Stwierdziłam, że może akurat się wyśpię trochę w tym busie, a będę wcześnie na miejscu i od rana pomogę Asi. Ale gdy chciałam kupić bilet, okazało się, że bus jednak nie istnieje i nie dostanę się na rano do Wawy. O swojej rozpaczy związanej z tymi nieudanymi próbami dotarcia do stolicy napisałam na FB, dzięki czemu przed chwilą odezwała się znajoma (sąsiadka moich teściów), z propozycją przygarnięcia mnie i wspólnej podróży jutro rano. Koleżanka o której mowa nazywa się Ewelina i wraz z mężem (wg mojej wiedzy, najbardziej znanym i najbardziej utalentowanym magikiem w naszym kraju), jedzie jutro do Wawy na występ. Nie ma więc złego co by na dobre nie wyszło. Będę miała magiczną podróż! :) A może się teleportujemy....? :) Porozmawiam o tym jutro z Eweliną i Marcinem :)  

A tu zdjęcie mojej gwiazdy we wczorajszej kąpieli po jej błotnym SPAcerze :) 


i na śpiąco...

a tak z samego rana...




15 wrz 2012

Edyta Bartosiewicz - moje marzenie się spełniło :)

Bilety na koncert Edyty Bartosiewicz we Wrocławiu zniknęły ze sprzedaży już w połowie sierpnia. Na szczęście w dniu koncertu, mojego rozpaczliwego posta na FB (pytałam, czy ktokolwiek wie jak zdobyć wejściówkę na ten koncert) dostrzegł Michał Grott - znakomity basista, z którym miałam kiedyś przyjemność grać w zespole, a który teraz koncertuje m. in. właśnie z Edytą. Dzięki Michałowi dostaliśmy się z Bartkiem na koncert i mieliśmy bardzo dobre, bo środkowe miejsca w siódmym rzędzie.
Znałam wszystkie stare piosenki i śpiewałam je z całego serca i na cały głos, razem z Edytą. Nowe też są cudne, więc jak tylko ta wyczekiwana przez lat wielu z nas płyta wreszcie się ukaże, to wiem, że będzie TOP1 na mojej playliście :) Nie jestem w stanie opisać, jak ważny i wyjątkowy był dla mnie to koncert. Miałam wrażenie, że Edyta śpiewa prosto do mnie i że wyśpiewuje wszystko to, co tkwi we mnie i czego ja sama nie potrafię lepiej wyrazić. Gdy śpiewała "Jenny" ryczałam jakby zdarzył się cud i ktoś mi ocalił życie. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Tak pootwierała moje serce i duszę i dotarła we wszystkie zakamarki i każdą najdrobniejszą szczelinę. To, co tworzy, jak śpiewa i gra, jaką jest osobą, to wszystko jest dla mnie kwintesencją artyzmu i prawdy, czymkolwiek ta prawda jest. Ale wczoraj widziałam, że nie jestem osamotniona w tym uwielbieniu do Edyty :) 
Po 3 piosenkach na bis, bo publiczność nie chciała wypuścić Edyty i domagała się kolejnych piosenek, byliśmy gotowi, żeby w tym uniesieniu opuścić salę i pojechać do domu. Spotkaliśmy jednak Aldonę i Jarka Trelińskich. Jarek jest wybitnym muzykiem, komponującym piękne piosenki i grającym od wielu lat w zespole Raz Dwa Trzy, a Aldona jego cudną połówką. Nie pozwolili nam odejść, ale zabrali nas go garderoby muzyków.
Edyta w tym czasie udzielała wywiadu do tv. Gdy już mieliśmy wychodzić po raz drugi, okazało się, że za chwilę będzie miała spotkanie z fanami. I tak spotkałyśmy się na korytarzu. Wierzcie mi, że przez 10 lat zastanawiałam się, co bym powiedziała, gdybym spotkała Edytę Bartosiewicz. Układałam w głowie różne scenariusze, ale żaden nie dorównywał temu, jak to się potoczyło. Edyta mnie rozpoznała i była tak uprzejma i tak szczera i zaangażowana w to spotkanie, że to było dla mnie niesamowite! Wiedziała, że gram na gitarze i komponuję i powiedziała, że bardzo mi kibicuje. Zapytała, jak podobało mi się jej dzisiejsze wykonanie piosenki "Skłamałam". Ja wyskoczyłam do Niej, ze względu na olbrzymi szacunek, na per Pani, więc kazała mi mówić na Ty, a gdy poprosiłam o wspólne zdjęcie, powiedziała, że to Ona chce mieć zdjęcie z Alą Janosz :) Ze 3 razy w tym wszystkim powiedziałam, że jest dla mnie wzorem i że ją uwielbiam i kocham! Wiem, że to wygląda na pamiętnik lekko psychicznej fanatyczki, ale Edyta Bartosiewicz jest najlepszą autorką tekstów i kompozytorką jaką znam. Odkąd pamiętam jej piosenki są ważnym elementem mojego życia. Często mam wrażenie, że są o mnie, a Edyta pisze najpiękniej to, co sama chciałabym wyrazić, a czego jeszcze dziś nie potrafię. To, że po 10 latach przerwy znów się podniosła i śpiewa, a wierzcie mi, że robi to naprawdę znakomicie, jest dla mnie ogromną radością. Ten wieczór dał mi tak wiele.... Mam wielką nadzieję, że jeszcze będzie nam dane się spotkać i że Edycie będzie w życiu dobrze, bardzo dobrze. Bo taki talent i taka wrażliwość, to ogromne wyzwanie. Kibicuję Jej z całego serca i ze wszystkich sił. Jezu, jaka jestem szczęśliwa, że ten koncert i to spotkanie wydarzyły się naprawdę... :) 


14 wrz 2012

raz, dwa, trzy odkrycia moje

To był tydzień odkrywania perełek filmowych, książkowych i muzycznych...

Pierwszą rzeczą, która mną mocno poruszyła, był film "Dziewczyna z tatuażem". Długo zbierałam się do obejrzenia go, więc do nowości kinowych już on nie należy i pewnie wielu z Was już go widziało, ale ja dopiero co go odkryłam i jestem nim zachwycona. A najbardziej grą Rooney Mara (u boku Daniela Craiga). Była wprost rewelacyjna! 
Kiedyś bałam się oglądania thrillerów czy kryminałów. W ogóle bałam się mrocznych i strasznych filmów. Ale odkąd jestem z Bartkiem, chyba nauczył mnie nie bać się... Nie. Nauczył mnie polubić ten strach. Tak czy inaczej, zawsze, kiedy razem oglądamy filmy, czuję się spokojniejsza. "Dziewczynę z tatuażem" oglądaliśmy razem przez jakieś 10min i Bartek zasnął, więc do końca przebrnęłam sama. Ciężko było mi później zasnąć, a zagadkę rozwikłałam przed ujawnieniem widzom zabójcy (po obejrzeniu miliona thrillerów psychologicznych, zaczyna się myśleć trochę jak scenarzysta (albo psychol z filmu) i ciężko o takie zaskoczenie jakie pamiętam, że przyniósł mi film "Szósty Zmysł"). Tak czy inaczej, jeżeli jeszcze ktoś z Was nie widział "Dziewczyny z tatuażem", to warto!

Drugim odkryciem ostatnich paru dni jest dla mnie książka Herty Muller (nie wiem jak zrobić to u umlaut, które powinno się znaleźć w nazwisku), którą dostałam od koleżanki na urodziny. Nosi tytuł "Dziś wolałabym siebie nie spotkać". To powieść opowiadająca o życiu w państwie totalitarnym, o miłości i przyjaźni, o lawirowaniu na krawędzi szaleństwa. I czyta się pięknie, bo to świetna proza... Gdy jakieś zdanie w trakcie czytania książki mnie porusza i podoba mi się szczególnie, czytam je kilka razy, aby poczuć je jeszcze bardziej i by je zapamiętać. W tym przypadku zastanawiam się, czy nie wziąć w rękę zakreślacza i nie zamalować sporej części treści... 

Trzecie odkrycie (na koniec prawdziwy rodzynek :)) to kolejne utwory wokalistki, którą już dawno usłyszałam, ale którą teraz odkrywam od nowa i o wiele uważniej. Chodzi o Esperanzę Spalding. Wybitna wokalistka i wyśmienita kontrabasistka/basistka. Ja ją UWIELBIAM!!! Nie będę się rozpisywać, z jaką łatwością porusza się nie tylko palcami, ale również głosem, po różnych skalach. Musicie jej posłuchać, proszzzz.... :)


Ps. Za niespełna 3h idziemy z Bartkiem na koncert Edyty Bartosiewicz! Mojej ukochanej i najwspanialszej!!! Dzięki koledze - Michałowi Grottowi, z którym miałam kiedyś przyjemność wspólnie koncertować, z moim pierwszym profesjonalnym zespołem, a który zaprosił nas na ten koncert. Boże, jak ja się cieszę! Czuję, że to będzie cudowny wieczór... Nie mogę się doczekać!

7 wrz 2012

spontaniczna sesja zdjęciowa

Zupełnie przypadkiem poznałam się przez internet z inną blogerką - Martą Morawiecką, która zajmuje się stylizacją i make-upem. Postanowiłyśmy zrobić wspólnie sesję zdjęciową. Marcie się przyda do DV, a mi się przydadzą nowe zdjęcia, chociażby przy promocji nowej piosenki, którą właśnie nagrywamy. Do współpracy zaprosiłyśmy dwie świetne kobiety, zaproponowane przez Martę - fotografkę Ewelinę Gierszewską oraz fryzjerkę Olę Mentel. W ramach przygotowań do sesji, we wtorek biegałyśmy z Martą po sklepach w poszukiwaniu czegoś, co by sprostało naszym oczekiwaniom, a że gusta, jak się okazało, mamy do siebie zbliżone, a do pracy podeszłyśmy z wielkim zapałem. Zdjęcia postanowiłyśmy zrobić u mnie w domu, na tle białej ściany z cegieł, białego płotu, przy lustrze i (co pojawiło się bardzo spontanicznie) w polu kukurydzy.
Nie jestem modelką i daleko mi do bycia nią (zaczynając od wzrostu, a kończywszy na niedoskonałościach urody :P), ale luźna, przyjazna atmosfera oraz kreatywność i talent wszystkich dziewczyn spowodowały, że poczułam się pięknie. Jeśli któraś z Was drogie moje blogowe czytelniczki ma szansę zrobić sobie kiedyś taką sesję, to bardzo Wam polecam wykonanie takiej akcji, oczywiście z dobrą ekipą, która się na tym zna i nie zrobi z żadnej z nas Fony ;)
Nie wiem, jak potoczy się życie tych zdjęć - czy trafią tylko na FB i na nasze blogi, czy pojawią się na jakimś poczytnym portalu, a może uda nam się je gdzieś opublikować? Ale dla samego poczucia satysfakcji, świetnej zabawy podczas zdjęć i możliwości poznania trzech bardzo wyjątkowych dziewczyn, było warto wziąć w tym udział. A! Muszę dodać, że nasza fotografka rządziła nie tylko z aparatem, bo zawładnęła także naszą kuchnią i wyczarowała pyszną tartę z łososiem, pomidorami i mozzarellą, a Ola i Marta sprawdziły się jako super ciocie Molki (brawo za wytrwałość w rzucaniu papryki i piłeczki, bo mało kto daje radę ;)).
Póki co dwa pierwsze zdjęcia, a za kilka dni coś jeszcze...

zdjęcia: Ewelina Gierszewska
wizaż: Marta Morawiecka
włosy: Aleksandra Mentel 




4 wrz 2012

koncert widmo i deMolka

W miniony weekend graliśmy z HooDoo w Chorzowie, a solo śpiewałam na Dog Fun Fest we WrocLove. Ale niewątpliwym hitem weekendu był koncert (albo raczej jego brak) z Natural Dread Killaz, jaki miał zagrać w zastępstwie za swojego kolegę mój Bartek. Przygotowywał się do tego grania przez 3 dni. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że organizator nie miał doświadczenia w przygotowywaniu tego typu imprez i nie dość, że podobno nie ogarnął pozwolenia na granie do późnych godzin nocnych, to nie zapłacił pieniędzy firmie, która wystawiała scenę. Właściciel tej firmy postawił ultimatum - albo natychmiast dostaną pieniądze, albo zwijają scenę i na tym koniec imprezy, organizator gdzieś zniknął w poszukiwaniu gotówki. Najwyraźniej miał problem z szybkim powrotem na miejsce wydarzenia. W tym czasie cała publiczność i wszyscy wykonawcy byli zmuszeni po prostu czekać. Po mniej więcej 3h trwania w tym zawieszeniu, na scenę weszli hip-hop'owcy i zagrali swoje. Ale gdy kończyli, do NDK dotarła informacja, że prewencja już jest w drodze i kolejnego występu już na pewno nie będzie. Tak więc po 5h marznięcia, a później siedzenia w samochodzie, wróciliśmy do domu... Szkoda, że tak się stało, bo bardzo chciałam usłyszeć NDK'ów z moim mężem na za bębnami (albo mego męża z NDK'ami :)) tym bardziej, że odwiedził nas przyjaciel Bartka, z którym bardzo dawno się nie widzieliśmy i z chęcią posiedzielibyśmy sobie przy winku w domu, gdybyśmy wiedzieli, że z koncertu będą nici...
Nie mogę nie napisać też o małej :) Molka dziś przeszła samą siebie w psoceniu. Obudziła nas b. wcześnie, bo świeciło nam słońce w oczy, co jej widocznie też przeszkadzało. Ale i tak musieliśmy wstawać, bo umówiliśmy się na tresurę w parku. Więc dzień zaczął się pięknie, ale jak wróciliśmy do domu i wypuściłam ją do ogródka, momentalnie wydarła geowłókninę, która leży pod korą między choinkami, tworzącymi żywopłot. Pewnie wyczuła coś pod nią, albo znalazła jakiś rożek i po prostu sobie uznała, że to świetne do ciągnięcia. Tak czy inaczej, zrobiła niezły burdel. Później, ponieważ zdjęłam poszewki z poduszek do mebli tarasowych, aby je uprać, chętnie też zatopiła swoje małe ząbki w gąbce, na której się siedzi. I tak cały czas coś działała. Jeszcze chwilę temu przeszkadzała mi tu w klikaniu, bo miała ochotę na zabawę i właziła mi na maczka. Ale teraz padła na kanapie, z główką opartą o moją rękę i śpi ten psi aniołek (psiniołek czy psianiołek? :)), a ja wybaczam jej wszystkie dzisiejsze występki. Jutro rano znów jedziemy do parku na zajęcia, a później będę kontynuować rozpracowywanie techniki śpiewania SLS w którą od wczoraj mocno się wkręcam i przygotowywać się do czwartkowej sesji zdjęciowej, ale o jednym i drugim pewnie Wam jeszcze napiszę :) Spokojnej nocy wszystkim...

Ps. Na zdjęciach 'Molka zadowolona spacerowiczka' i 'Molka od dupy strony' złapana przez fotografkę podczas Dog Fun Fest :)