30 sie 2012

Introducing Molly

Zawsze mieliśmy w domu jakiegoś zwierzaka. Były pieski i papużki. Zdarzył się nawet zając znaleziony w ogródku i uratowany przez mojego tatę.  Ale odkąd wiodę dorosłe życie, z dala od domu rodzinnego, brakowało mi czworonoga. Na początku bardzo chciałam mieć labradora. Oczywiście, uległam reklamie papieru Velvet :) Ale finalnie, zdecydowaliśmy się na pieska rasy Jack Russell Terrier. To wyjątkowa rasa. Pieski te są niezwykle aktywne, sprytne i zwinne. Uwielbiają się uczyć sztuczek i biegać za piłką. Pewnie kojarzycie pieska imieniem Milo, który wystąpił w „Masce” – to właśnie taki stworek, posiadający coś na wzór ADHD. Po raz pierwszy miałam do czynienia z przedstawicielem tej rasy dzięki mojej siostrze – Asi, która 2,5 roku temu została właścicielką jednego z nich. Pan Shanti, bo o nim mowa, jest niewiarygodnie ułożonym i mądrym psem. Przeszedł odpowiednie szkolenie, a poza tym jest championem, więc nie ma się co dziwić – błękitna krew :) Kiedy moja siostra zaszła w ciążę i zaczęła ze względów zdrowotnych potrzebować czyjejś pomocy, zaczęłam spędzać z Shantim dużo więcej czasu, a przez to zakochałam się w nim i zapragnęłam mieć swojego psa tej rasy. Ale nie było tak hop siup. Mimo, że mieszkamy w (jak się to fachowo nazywa) apartamencie z ogródkiem, to przez Bartka przemawiał zdrowy rozsądek. Wizja poniszczonych mebli, zasikanych podłóg i kanap, znajdywania psich kup w mieszkaniu, przymus wychodzenia na spacery w każdą, nawet najgorszą niepogodę i wreszcie argument koronny – co my z nim będziemy robić, kiedy będziemy jeździć na koncerty? Rzeczywiście, zagrożeń i problemów było wiele. Ale i tak, niezależnie od tego, od czasu do czasu oglądałam zdjęcia piesków w internecie. I tak pewnego razu wyszukiwarka wskazała mi zdjęcie Molly i jej brata. Dwa maleńkie szczeniaczki szukające domów we Wrocławiu. Nie posiadały rodowodów, ale sądziłam, że po prostu czyjaś suczka się oszczeniła i za drobną opłatą, która została nazwana „kosz utrzymania szczeniaczaka”, można było wziąć małe do domu. Los tak sprawił, że miejsce pobytu szczeniaków mieściło się tuż obok Ośrodka Kultury, wktórym akurat graliśmy koncert. W związku z tym niezwykłym zbiegiem okoliczności, przekonałam Bartka, że warto choć zobaczyć tego szczeniaczka. Chodziło o suczkę. Samczyk ze zdjęcia, jak również pozostali bracia Molly (bo na miejscu dowiedzieliśmy się, że było ich więcej) znalazł opiekunów bez problemu. Z dziewczynami jest gorzej. Ludzie boją się utrudnień podczas cieczki i ewentualnego potomstwa. Ale suczki są wrażliwsze, subtelniejsze. Nie miałam co do tego wątpliwości. Pojechaliśmy więc zaraz po koncercie pod wskazany adres i dopiero na miejscu zaczęłam faktycznie podejrzewać, że to jakaś pseudo hodowla. Choć spotkaliśmy się w prywatnym mieszkaniu, pieski ewidentnie zostały tam dopiero co przywiezione z jakiegoś innego miejsca – ponoć z domku na wsi. Właściciele nie chcieli nam pokazać nawet zdjęć rodziców Molly, co w prawdziwych hodowlach jest niedopuszczalne. Mimo wysokich kosztów, wiem już, że psy rasowe należy kupować w dobrych hodowlach. Chodzi o utrzymacie czystości rasy, a co za tym idzie, odpowiednich cech wyglądu psa, ale przede wszystkim charakteru i o pewność co do zdrowia psa. W pseudo hodowlach psy często są strasznie traktowane. Przetrzymywane w klatkach, głodzone i eksploatowane do rozmnażania się w celach zarobkowych. Często chore, nie uzyskując odpowiedniej pomocy zdychają w potwornych męczarniach. Oczywiście, nie ma reguły, ale mam znajomych, którzy pracują w pogotowiu dla zwierząt i nieraz oglądam zdjęcia i nagrania, które przedstawiają takie sytuacje. Nie wiem jak było w przypadku naszej Molly. Gdy ją zobaczyliśmy miała 2 miesiące. Była cała biała i jedynie na uszkach miała małe czarne plamki. Na szczęście była zdrowa i nie miała żadnych wad ukrytych. Oboje z Bartkiem zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia. Ta nieporadna istotka stała się naszym psim dzieckiem w dwie sekundy. Mimo, że to ja nalegałam na to byśmy mieli psa, pozostawiłam ostateczną decyzję Bartkowi, bo nie chciałam go do niczego przymuszać. Byłam zdecydowana, że jeśli powie „nie”, to podziękujemy u wyjdziemy bez dyskusji. Na szczęście pierwsze co usłyszałam, to „bierzemy ją” :). W drodze do domu trzymałam ją na kolanach. Strasznie skomlała i pamiętam, że naszła mnie obawa, czy dobrze robimy. Już nie ma odwrotu, a bierzemy na siebie dużą odpowiedzialność. Zastanawiałam się, czy będzie jej z nami dobrze. Czy damy radę wychować ją na dobrego i radosnego pieska? Od tamtej pory minęło 7 miesięcy. Molly jest słońcem w naszym domu (zaraz obok Bartka :)) i pupilkiem całego naszego osiedla. Dwa razy w tygodniu jeździmy na zajęcia do naszego trenera – Irka Czerniejewskiego, który założył fundację „dwa plus cztery” i jest wspaniałym nauczycielem i przyjacielem psów. Gdy jeździmy na rowerach, Molly dzielnie biega obok nas. Kiedy otwieramy drzwi z samochodu, pierwsza do niego wskakuje i czeka na wycieczkę (chyba, że nie chce wracać z parku, wtedy biegamy za nią przez 20min). Ubóstwia biegać zapiłką, którą potrafi przynosić i zostawiać koło nogi przez bite 2h i nie nudzi się jej to. Na początku bała się innych psów, bo z powodu braku szczepień (to również niestety cecha pseudo hodowli) musiała być przez ponad 2 miesiące odizolowana od innych zwierząt. Ale teraz jest już odważną, zdrową i szczęśliwą psinką. Leży właśnie obok mnie na kanapie i dwóch poduszkach… Jezu, jak myśmy ją rozpieścili!

2 komentarze:

  1. Pies to wielkie szczęście w domu :)
    Najfajniej jak się wraca po całym dniu do domu a tam czeka, to małe i słodkie zwierze, i wita tą prawdziwą radością :) ahhh

    OdpowiedzUsuń
  2. witaj:) fajnie opowiadasz ja rowniez mam pieska rasy Jamnik i strasznie lubi biegac za pilka nawet ja przynosi i potem trzeba jej znowu rzucic :)) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń