30 sie 2012

sunday - my day?


Jeśli ktoś normalnie pracuje, to rozumiem, że niedziela jest dniem świętym. Ale jeśli ktoś nie chodzi do biura, urzędu, szkoły etc., a za miast tego siedzi sobie z ukochaną osobą w domu i tworzy sobie na spokojnie muzykę, pielęgnuje nowe gniazdko, wychodzi na 3 PSAcery dziennie, dopieszcza ogródek lub ewentualnie jedzie do parku czy na kawę z koleżanką, ślęczy w necie i coś tam ugotuje lub skonsumuje to co przygotował mąż (a zazwyczaj jednak tak jest), to niedziela wydaje się być naprawdę mało wyjątkowym dniem…
Nie chodzi o to, że chciałabym pracować w korporacji i użerać się z wrednym szefem. Cenię sobie to co mam, bardzo! Czasem sporo jeździmy po Polsce i nie tylko, bo w te wakacje graliśmy z HooDoo nawet na Litwie i na Ukrainie. Czasami prowadzimy warsztaty muzyczne (ja na wokalu, Bartek na perkusji) i wtedy też spędzamy sporo czasu poza domem. Podczas promocji ostatniej płyty „Vintage” ciągle byłam w podróży. Przesiadałam się tylko z pociągu do samochodu, z samochodu do samolotu, z samolotu do taksówki i… to chyba byłoby na tyle. Wtedy aż tęskniłam za domem i własnym łóżkiem (choć to nasze najwygodniejsze wcale nie jest). Ale kiedy robi się spokojnie i mamy wolne dni, to momentami brakuje mi systematyczności i takiego zwarcia, zebrania się do jakiegokolwiek konkretnego działania, przynoszącego wymierne efekty, których nie wiedzieć czemu jest mi brak. Wiem, że to wynika ze mnie samej i mam do siebie o to pretensje, a jednak nic z tym nie robię… Kiedy mam 7 niedziel w tygodniu, to moje celebrowanie dnia wolnego rozciąga się jak krówka (ta prawdziwa ciągutka, a nie te zacukrzone, łamiące się – choć one wg mnie są smaczniejsze). I choć z jednej strony mnie to irytuje, to trwam sobie w tym i tak trwam.
Soutache mnie trochę od tego poczucia próżności i bezproduktywności ratuje, bo po 2-3h zabawy w zszywanie sznureczków widzę konkret w postaci kolczyków. Jak coś dobrego nagramy to też jest miłe poczucie spełnienia, tym bardziej, że zaczynamy prace nad nową płytą i wszystko może się jeszcze wydarzyć. Wymyśliłyśmy też sobie z koleżankami, że będziemy robić miejskie kółko handmade’owe. Poprzyszywamy koraliki do starych bluzek, porobimy wyjątkowo modne w te wakacje kołnierzyki, a stare jeansy przerobimy na nowe szorty. Ale od paru dni jakoś ciężko mi się zabrać do czegokolwiek. W sumie to zaczęłam pisać bloga, więc chociażby to jest małym, ale jakimś tam wyczynem . Cholerstwo jakieś w tej mojej głowie się zadomowiło. Muszę je prędko wypędzić, bo jak się tak dłużej zastanowię nad tym moim uczuciem to dobrze wiem, że mam się bosko będąc zdrową, kochaną i mogąc żyć z tego co uwielbiam robić.
A’propos, kilka dni temu była u mnie moja mama i mój 7-letni chrześniak – Maciuś. Gdy w sklepie zoologicznym płaciłam za karmę i nową piłeczkę dla Molki, Maciek zadał mi poważne pytanie – Ciociu, a czy Ty w ogóle pracujesz? Odpowiedziałam, że przecież śpiewam. Odparł na to – a ja myślałem, że to takie Twoje hobby, a nie praca :). Wytłumaczyłam mu od razu, że mam niezwykłego farta, że  moja pasja daje mi zarobek, a wyznanie to zapoczątkowało lawinę pytań z cyklu – to kto jest szefem, a czy dużo zarabiasz itp. Ale i tak najlepszy był Maciek, gdy zabrałam go na wywiad, na który zaprosił mnie kilka dni temu Piotr Bartyś – szef muzyczny Radia Ram. Aby uatrakcyjnić Maciusiowi towarzyszenie mi podczas tego wywiadu, poprosiłam, aby mógł kogoś pozdrowić na antenie. Gdy nadszedł na to czas, Maciej mocno złapał mikrofon w obie ręce i nastała kilkusekundowa cisza, po której padło wyznanie – Julia. To ja, Maciek. Kocham Cię.
Pozamiatał nas wszystkich, będących przy tym, a pewnie również wielu słuchaczy Radia Ram. W ramach sprostowania dodam, że Julka to moja 9-letnia sąsiadka, którą Maciuś znał od 2 dni. Gdybyście mieli ochotę zobaczyć kilka zdjęć z tego wywiadu, to są tutaj: http://www.radioram.pl/articles/view/22506/srodowe-ram-cafe 
Molly już słodko śpi i pewnie śni się jej mięsko z grilla, którego dziś omal nie skradła ze stołu na tarasie, gdy odwiedzili mnie znajomi. Zobaczę jakiś film i będę czekać na Bartka, który właśnie wraca z koncertu…. O kurcze, to może przez to, że go nie było ten marudny nastrój…

1 komentarz:

  1. Alicjo Janosz. ;)
    Powiem Ci, że widzę Twojego bloga pierwszy raz na oczy. ;-)
    Gdyż nawet nie wiedziałam, że piszesz bloga.
    Ale mimo to od razu zabrałam się do czytania!
    I wciągnęło mnie to bardzo. :)
    Piszesz bardzo ciekawie, inaczej i tak fajnie.
    Dzięki temu aż nie chce się odchodzic od komputera, a chce nadal czytac. :)
    Zapewniam, że od teraz będę tutaj częstym gościem. ;)

    OdpowiedzUsuń