Za
kilka dni moje kolczyki doczekają się swoich kilku minut w TVP2 w
programie Pytanie na Śniadanie :) Zainteresowały Panią z produkcji, która odnalazła je gdzieś w
sieci i stwierdziła, że warto je pokazać szerszej publiczności, a opowieść o
mojej pasji będzie ciekawym elementem sobotniego wydania programu.
Tyle w
ramach nieplanowanej autopromocji w temacie nieistniejącej marki A’la Biżu...
A tu parę zdań napisanych kilka dni temu, gdy byłam w podróży, a w hotelu nie zdążyłam wrzucić wyznań na bloga, więc robię to z lekkim opóźnieniem. Dodam tylko, w nawiązaniu do poniższej treści, że w szmateksie w Pszczynie udało mi się znaleźć przedwczoraj prawdziwą perełkę :) Jestem 100% przekonana, że to oryginał - torebka Louis Vuitton :) Taka, o jakiej marzyłam - formatu A4, z prawdziwej skóry, wyprodukowana w Paryżu. Jest lekko sfatygowana, co widać na bokach, ale przód i tył ma w stanie idealnym! Ciekawe, kto ją nosił wcześniej i jak to możliwe, że znalazła się w lumpeksie... (jak to dobrze, że się tam znalazła! I ona i ja! :))
Właśnie
jedziemy na koncerty z HooDoo. Dziś w Zduńskiej Woli, jutro w Krakowie. W
niedzielę, mam plan, aby w drodze powrotnej wyskoczyć w Katowicach i pojechać
do Pszczyny, odwiedzić moją rodzinę. A jest ku temu szczególny powód, bo w
mojej rodzinie znów pojawił się maluszek :) Moja kuzynka tydz. temu urodziła córeczkę. Jako nadworna
Super Ciocia, mam poczucie obowiązku i ogromnej potrzeby poznania tej panienki
i uściskania Maćka i Oli (rodzeństwa małej Wandzi). Nie ukrywanm, że ważnym
powodem, dla którego tak ciągnie mnie do Pszczyny, jest też moje uzależnienie
od lumpeksów (w Plessie są grnialne!).
Przed chwilą, podczas postoju na stacji
benzynowej, dyskutowaliśmy na ten temat z muzykami z HooDoo. Któryś z
chłopaków stwierdził, że nie rozumie podniecenia kobiet tymi secondhandami, a
ktoś inny wyznał, że to stare szmaty, które wstyd zakładać. Moje doświadczenia
są inne. Zdarzyło mi się w tzw. lumpie znaleźć prawdziwe perełki, a frajda
z poszukiwania tych skarbów, jest niebywała. Nieraz kupuję coś, co nie
koniecznie na mnie pasuje (jak się okazuje dopiero w domu), ale niska cena
nie pozwala na to, aby ten skarb odłożyć na miesce, bo mam świadomość tego, ile
identyczna rzecz kosztuje w popularnej sieciówce. Wówczas zawsze znajdzie
się jednak jakaś koleżanka, której można sprezentować ów zdobycz i to też
dostarcza mi radości. Pamiętam, że miałam taki czas, tuż po Idolu, kiedy
nie wchodziłam do lupów, bo gardziłam używanymi ciuchami. Później, gdy
zrozumiałam, że wydawanie kroci na nowe ubrania nieraz nie ma sensu, jeśli
można to samo znaleźć w sklepie typu „kop-ciuszek“ (moja ulubiona nazwa dla
lumpeksu :)) krempowałam się i obawiałam się, że jak
ktoś mnie zobaczy, że Janosz szpera w starych szmatach, to spalę się ze wstydu.
Ale teraz mam z tym totalny luz, bo dostrzegam, że w tym pogmatwanym świecie wytworzyło się coś w rodzaju mody na secondhandy. Teraz spora część mojej garderoby
pochodzi z "pszczyńskich szmat". Sporo tu River Island, Zary, Monsoona, H&M'u czy Atmosphere. Nieraz rzeczy te są jeszcze z metkami, więc tym większa frajda
z odnajdywania ich wśród wielu zwykłych szmat. Ale jak bym nie uwielbiała
tych napadów na tanie ciuchy, których mężczyźni nie są w stanie pojąć (bo takie
wnioski wyciągnęłam z dzisiejszej podróży busem z kolegami muzykami :P), to i tak uwielbiam wejść do CH i
poszperać w nowych kolekcjach. Ostatnio zaczęłam też włazić na strony
internetowe Viogue’a czy Elle i tam śledzić trendy w modzie. I przypomniało mi się stwierdzenie Mademoiselle Coco Chanel (polecam jej najnowszą biografię, bo jest znakomita!), że moda jest po to, aby napędzać sprzedaż. To dość zabawne, że ktoś coś wymyśla i stwierdza, że teraz to będzie hitem sezonu. W ślad za tym podążają kolejne domy mody, a media informują o tym wszystkich zainteresowanych. A wszystko tylko po to, aby biznes się kręcił, a my czuły/li się modni, atrakcyjni i pożądani. Jak się tak bardziej nad tym zastanowić, to niezłą fikcję sobie tu stwarzamy...
A na zakończenie
wyznam Wam, że jestem coraz bliżej realizacji mojego nowego pomysłu, czyli
nauki szycia. Dostałam od Babci Lusi jej starą maszynę do szycia, więc jak tylko przywiozę ją do Wro, zaczynam działaś. Jak coś kiedyś uda mi się uszyć, to na pewno Wam się tu
pochwalę, a póki co miłego dnia blogoczytelnicy ;)
Ala! Czekamy na zdjęcie tej torebki LV, no i Ciebie razem z nią ;)
OdpowiedzUsuńbardzo ładna jest Pani biżuteria, naprawdę! oby tak dalej. Trzymam kciuki za rozwój pasji.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i zapraszam do oglądania nowości w zakładce soutache :)
UsuńAlu właśnie oglądałam pytanie na śniadanie, przepiękna jest ta biżuteria:) myślę, że chyba się zaraziłam:) coś pięknego, chciałabym się nauczyć wykonywać taką biżuterię i jak tylko znajdę wolną chwilkę na pewno przeczytam wszystkie informacje na Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńJest sporo warsztatów, podczas których można się nauczyć wykonywania takiej biżuterii. Trzeba tylko sporo cierpliwości - ale to uczy jej, wierz mi ;) Trzymam kciuki!
Usuńszycie jest naprawdę fajną sprawą, a stare maszyny nie do przecenienia. Wiem co mówię. Radzą sobie z każdą materią czego nie zawsze można oczekiwać po nówkach.
OdpowiedzUsuńOd lat mam ochotę na rekonesanse w CH ale nie wiem jak sie do tego zabrać. Czy są te, do których wejść warto, tzw pewniaki i takie, do których na pewno nie warto ? Jest ich sporo i co tu kryć witryny nie zachęcają jakąś szczególną aranżacją ;)
Torebki zazdraszczam...
Widziałam pytanie na śniadanie, cuda...
Małgosia
Dziękuję Małgosiu! :)
UsuńPozdrawiam!
oby częściej zapraszano Cię do TV bo z przyjemnością się oglądało :)
OdpowiedzUsuńDzięki Asiu!
UsuńJa to myślę, że powinni zrobić do śniadaniowej tv cały materiał o sutaszu i przedstawić największych w tej kategorii - z Tobą na czele, bo cuda tworzysz. Moje biżu przy tym to raczkowanie :) Ps. Będę w P-nie po 29.10 gdybyś znalazła chwilę, to napad na sklep z koralikami i wieczór przy sutaszu i dobrym winku...? :)