Nie pamiętam kiedy miałam tak porąbany dzień. Tymek śpi już od prawie 2h, a ze mnie zszedł cały stres gdy go kładłam do snu - o tak, mój maleńki mężczyzna działa lepiej niż hektolitry melisy :) Ale wierzcie mi, że dziś dosłownie wyglądałam jak te matki ze śmiesznych ilustracji, które jedną ręką trzymają niemowlę i psa na smyczy (tak, to nadal ta sama ręka), drugą ściągają garnek z pieca, z którego wylewa się barszcz (zaraz będą go zmywać z mebli i z podłogi i spierać z ciuchów swoich i dziecia), ramieniem trzymają telefon, a nogą otwierają szafkę, bo... bo coś tam. Zabrakło mi weny. Ale wiadomo o co chodzi.
Zaczęło się od tego, że jakiś palant zajechał mi rano drogę. Z lewego pasa zjeżdżał na mój, bez kierunkowskazu. Serce miałam w gardle. Później było miło, bo zjadłyśmy z koleżanką śniadanie w Charlotte i kupiłam sobie coś ładnego z pięknej koronki. Ale po powrocie do domu, gdy wreszcie Tymulek zasnął (miałam czas, by pomóc koleżance przygotowywać ciacho i trufle daktylowe na jej jutrzejsze przyjęcie urodzinowe) i spał w wózeczku w ogródku, przy jego twarzy wylądowała piłka. WTF? Sąsiedzi grali w nogę w swoim ogrodzie, a bramkę ustawili tak, że piłki, które nie wpadają do niej, lecą do nas. Niestety, moim sąsiadem nie jest Lewandowski, a piłka zamiast do bramki poleciała do wózka z moim dzieckiem... Mały nawet się nie obudził, choć nie wiem jakim cudem, bo to była piłka do nogi, która spory kawałek musiała przelecieć, żeby wylądować w jego wózku. Natomiast sąsiad nawet nie przeprosił... Wydusił z siebie jedynie - "naprawdę?" A ja serce w gardle, czy Tymkowi nic się nie stało i jak to w ogóle możliwe, że ta piłka wpadła do wózka??!
Poza tym, Tymek ma fazę okazywania mi miłości poprzez gryzienie, ciągnięcie za włosy i wbijanie pazurków/szczypanie. Jeśli ten poziom subtelności wobec kobiet mu pozostanie, to już współczuję przyszłej jego partnerce... No, chyba, że znajdzie sobie jakąś sadomasochistkę, którą to będzie kręcić :P A najlepsze jest to, że gdy usiłuję zachować poważną minę i mu tłumaczę, że sprawia mi ból gdy tak robi, on zanosi się ze śmiechu... No i ręce opadają i sama się z siebie śmieję, taka pogryziona i obsrana (bo to dzisiejsza kropka nad i), siedząca na tej podłodze pełnej klocków, miseczek, balonów, które dogorywają jeszcze od Tymkowych urodzin... A! I jeszcze złapałam go dziś spadającego z łóżka, a wcześniej wylał na siebie całą wodę z miseczki Molly.
A ja go i tak tak bardzo kocham...
Bartek, wracaj już do domu...